Zamek Krzyżacki w Rogóźnie

Współrzędne wieży bramnej
53° 31’ 10.5” N, 18° 57’ 08.9” E

Egloff von Rosenberg stał na szczycie siedmiokondygnacyjnej wieży bramnej, wypatrując wrogich oddziałów. Wiedział, że to koniec. Wojska Korony Królestwa Polskiego nadciągały, a on nie miał dość ludzi ani zapasów, by stawić im opór.
Zacisnął dłoń na rękojeści przypiętego do pasa miecza. Przez lata rządził tą ziemią jako wójt krzyżacki, dumnie egzekwując wolę samych mistrzów z Malborka. Teraz, w roku 1454, u progu wojny trzynastoletniej miejsce dumy zajęły w jego sercu gniew i gorycz.

Roghusen muss brennen! – ryknął ze szczytu wieży.

Nikt nie śmiał sprzeciwić się rozkazom samego wójta. Strażnicy natychmiast podłożyli ogień pod drewniane budynki gospodarcze.

– Nie zostawię im niczego! – grzmiał Egloff von Rosenberg.

Gęste kłęby dymu wiły się nad warownią w Rogóźnie, unosząc się ku spowitemu chmurami niebu. Gorąco uderzyło Egloffa w twarz, gdy po drugiej stronie fosy patrzył, jak jego zamek staje się pochodnią widoczną z odległych wzgórz.

Wójt dosiadł śnieżnobiałego wierzchowca i popędził galopem w kierunku Malborka. Za jego plecami Rogóźno umierało w ogniu. A przynajmniej tak mu się wydawało.

Ludzie mówili potem, że zamek ocalał za sprawą cudownej rzeźby pozostawionej w kaplicy. Przedstawiała ona Madonnę, która chroniła wiernych pod swym płaszczem. Dzieło to można dziś podziwiać w Germanisches Nationalmuseum w Norymberdze.

Prawdą jest, że zamek w Rogóźnie przetrwał podpalenie. Prawie dwa wieki później część murów wysadzili Szwedzi, ale nawet im nie udało się go zniszczyć. Rozebrany został dopiero na polecenie samego Fryderyka II Wielkiego, który potrzebował cegieł do budowy Twierdzy Grudziądz.

Dziś wciąż można zobaczyć majestatyczną wieżę bramną, część murów i suchą fosę z ceglanymi podporami, na których niegdyś opierał się most. Wszystko to na stromym wzgórzu pośród lasu, który być może wciąż skrywa skarby pozostawione tu przez pośpiesznie wycofujących się Krzyżaków.

JAK DOTRZEĆ?

Nie będzie łatwo. Od wschodu drogę zagrodzi ci stromy jar, pełniący niegdyś rolę suchej fosy. Od północy musiałbyś kilometrami przedzierać się przez las, wzdłuż rzeki Gardęga. To świetny pomysł na wyprawę, o ile czas cię nie goni. Najszybciej dostaniesz się do zamku od południa, ale i tutaj pojawią się przeszkody. Pierwszą jest brak miejsca, w którym można zostawić samochód. Trzeba kombinować z parkowaniem na dziko. Drugim utrudnieniem jest bardzo stromy stok, który trzeba pokonać, startując z drogi nr 16. Zimą, wiosną i jesienią łatwo tu o niekontrolowany zjazd na błotnistym podłożu. Latem czeka cię za to ściana pokrzyw.

OKIEM KAJETANA

Na przestrzeni niemal dwudziestu lat zwiedziliśmy już tyle opuszczonych miejsc, że coraz rzadziej zdarza mi się odczuwać silną ekscytację związaną z eksploracją nowej lokacji. Człowiek regularnie wystawiany na konkretne bodźce zaczyna się do nich przyzwyczajać. Nie reaguje już tak silnie, jak kiedyś, chyba że trafi na prawdziwą perłę. Tak było tym razem. Zamek w Rogóźnie sprawił, że poczułem się dokładnie tak jak wtedy, gdy w wieku kilkunastu lat po raz pierwszy penetrowałem chodniki przeciwminowe Twierdzy Nysa (notabene wybudowanej przez tego samego Fryderyka II, któremu zabrakło cegieł).

Wróćmy jednak do zamku, a konkretnie do wieży, na którą musiałem się wspiąć. Z informacji wygrzebanych w czeluściach Internetu wywnioskowałem, że znajdujące się w środku drewniane schody i piętra zostały dobudowane w latach pięćdziesiątych XX wieku. Istniała szansa, że się nie rozlecą. Problem polegał na tym, że pierwszy segment schodów, zaczynający się na zewnątrz wieży, został rozebrany. Pozostała po nim jedynie stalowa rama. W tym miejscu istotna uwaga: jeśli potrafisz kilka razy podciągnąć się na drążku, dasz też radę wejść na pierwsze piętro wieży. Dalej wystarczy już iść po schodach. Brzmi podejrzanie łatwo? Słuszna uwaga. Mimo że deski wyglądają na zdrowe, to podtrzymujące je belki są w większości mniej lub bardziej spróchniałe. Stopnie w schodach bywają niestabilne, a barierki chwieją się jak trzcina na wietrze. Pamiętaj, że wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Osobiście nie żałuję ryzyka. Widok ze szczytowych okien jest wprost powalający. Zobaczysz nie tylko biegnącą w dole drogę, z której wyruszyłeś, ale i piękny rezerwat przyrody po stronie północnej. Jest naprawdę wysoko. W końcu do siedmiu kondygnacji wieży dodać należy wysokość wzgórza, na którym wzniesiono zamek.

OKIEM KAMILI

Najbardziej zapadło mi w pamięć potężne urwisko, a w zasadzie sucha fosa pod nieistniejącym już mostem, który kiedyś prowadził na zamek. Ostały się jedynie ceglane podpory, które dawały dokładne wyobrażenie tego, jak kiedyś wyglądał wjazd do zamku. Niemal nienaruszona przetrwała za to położona tuż za mostem wieża bramna. Przypominała mi trochę wieżę targową w Elblągu. Nic dziwnego, w końcu obie pełniły podobne funkcje i zostały wybudowane w stylu gotyckim. Okno w bocznej ścianie pozwoliło na ominięcie krat. Przedostałam się przez nie do wnętrza wieży, a w zasadzie pod bramę.

Wewnątrz nieco zmartwił mnie stan sklepienia. Cegły były mocno osmolone, a pod nogami walały się nadpalone drwa. W oczy rzucało się też miejsce po ognisku. Naprawdę można je było rozpalić na zewnątrz. Nie zaobserwowałam za to śmieci. Widocznie trudny dostęp do zamku skutecznie odstraszał większość wandali. Eksplorację zapamiętam na długo jako pierwszą, w której towarzyszyła nam moja młodsza siostra. Nasze wzajemne asekurowanie się na stromym i błotnistym stoku musiało wyglądać z dołu dość zabawnie. W drodze powrotnej na przemian lądowałyśmy w błocie i wyciągałyśmy się z niego. Przygotuj się na podobne atrakcje.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewijanie do góry